wtorek, 1 czerwca 2010

Communication breakdown


Nadmiar pracy okazuje się dawać u mnie szereg objawów, z których, prócz obolałych od stukania w klawiaturę palców, najwyraźniej zaznacza się kłopot z komunikacją. Dawno nic nie pisałem na blogu, ponieważ, paradoksalnie, pisanie właśnie zajmowało mnie ostatnio ponad wszelką miarę; niby taki pisarski ciąg to powód do zadowolenia, lecz gdzieś pośrodku tegoż ciągu, okazało się, że każde dodatkowe zdanie, ba, słowo, wyklepane ponad dzienny limit znaków który sobie narzuciłem, budzi we mnie organiczną wręcz niechęć. Teraz ciąg minął, przetrzymałem wiosenne przesilenie, sytuacja się unormowała. Na ostatnim weekendzie urządziłem sobie mały odwyk od literatury, leniuchowałem bezwstydnie i do przysłowiowego oporu, i ze zdziwieniem odkryłem, że leniuchowanie w pisarskiej rutynie także jest ogromnie ważne. Wręcz, twórcze. Fascynujące!

Całkowite wyzdrowienie (powrót z literackiego upojenia?) jednak jeszcze nie nastąpiło i jako, że zadręczony klasykami umysł, wciąż wzdraga się przed zaglądaniem pomiędzy okładki ich powieści postanowiłem, spróbować czegoś spoza kręgu własnych zainteresowań. Mam teraz na tapecie powieść Farmera „Jezus na Marsie” - już sam tytuł jest tak odświeżająco absurdalny, że czuję, jak pod wpływem lektury rosnę w siłę. Zupełnie cudowna rzecz: jak tylko skończę na pewno podzielę się wrażeniami.

Co do lektur, które do tej pory przeszły przez moje ręce:
„Źródła” nie będę oceniał, bo nie jestem godzien.
„sen_numer_9” pochłonął mnie bez reszty.
„Nieszczęśni” to mocna, osobista rzecz; trudno zamykać coś tak przejmującego w jakiejkolwiek punktowej skali.