poniedziałek, 14 listopada 2011

Panowie, to nie ja biłem!

Święta w Polsce to ewenement na skalę światową. I mam tu na myśli jakąkolwiek uroczystość w Polsce. Święta w Polsce to konsumpcja - własnych porażek, kiełbasy, wódki i wina. Moje najwcześniejsze, szczenięce wspomnienia, dotyczą (a jakże!) Świąt Bożego Narodzenia, podczas których składałem klocki Lego według zamieszczonej w opakowaniu instrukcji, natomiast starsi ode mnie, popijając wódkę, "dyskutowali". W związku z powyższym, obraz świąt mam nieco zaburzony - rodzina w takich chwilach ulegała dla mnie polaryzacji - ja, w swej dziecięcej naiwności, starałem się zrobić coś konstruktywnego, natomiast rodzice, wujostwo itepe, upijali się gołdą, rozbierając na części pierwsze polityczną scenę. Biorąc pod uwagę, że przekaz własnych racji oraz ich rozumienie, traciły na wartości w miarę opróżniania kolejnych kieliszków, natomiast, emocje i werwa rosły, gdzieś pod koniec montowania śmigła na moim nowym policyjnym helikopterze, w salonie wybuchała  bełkotliwa wrzawa, a przeciwstawne obozy ruszały do otwartego ataku. Rzeczowe argumenty uważano za zbędne.

Patrząc na to co zaszło 11 Listopada, ogarnia mnie uczucie, że w Warszawie doszło do podobnego upojenia, lecz w skali makro. W przeciwieństwie jednak do skacowanych zazwyczaj krewnych, którzy na drugi dzień prosili o wyrozumiałość i odrobinę ciszy, wszystko zwalając na mitycznego "o jednego za dużo", obawiam się, że do kaca w przypadku niektórych polityków nie doszło, i Święto Niepodległości, trwa nadal, w najlepsze. 

A może, nie mamy już do czynienia ze świętem, tylko na naszych oczach narodził się nowy Festiwal? 
Aż, korci mnie żeby dodać - przelicznych kiepskich kabaretów...