poniedziałek, 27 lutego 2012

Killer dishwashers from outer space

Nauczyłem się dzisiaj obsługiwać zmywarkę. Umiejętność błaha lecz w szerszej perspektywie, dostarczająca mi doznań naprawdę transcendentalnych – oto bowiem po raz kolejny zapanowałem nad maszyną, a czymże jest historia ludzkości niż pasmem produkcji i zmagań się z coraz to bardziej skomplikowanymi maszynami. Począwszy od zaostrzonego kamienia, którym praprapra(pra)pradziad garbował jakąś zawszoną skórę, przez topór, który pradziadowie, wbijali sobie w plecy, a na satelitach kończac, ludzkość ułatwia sobie życie – jednocześnie niezmiernie je komplikując.  Zmywarka ma zmywać za nas naczynia, to fakt. Wystarczy chcieć. Co jednak gdy nasze wybory na tym się nie kończą? Albowiem, nie wystarczy wdusić pojedynczego przyciska, trzeba jeszcze wybrać odpowiedni program i dolać takiego niebieskiego płynu co to niby pieni się i nadaje połysk. Który przycisk, jaki program, ile płynu? To nie są łatwe pytania. Czy Eco, gdy chcemy być Eko, czy Rapid, gdy nam się śpieszy? Jak ułożyć talerze, aby woda omyła je z każdej strony i nie pozostały te okropne zaschnięte resztki, na samym obrzeżu? Jak umieścić garść widelców aby nie chrzęściły przez najbliższą godzinę? Czym umilić sobie oczekiwanie na końcowy efekt – filmem raczej nie, muzyką też, bo sprzęt cokolwiek huczy… Te i inne pytania zaprzątają mi teraz głowę. Podobno zmywarka wzięła na swoje białe, laminowane barki część mojej pracy. Wcale nie czuję, żeby było mi przez to odrobinę lżej…

Ach, i jeszcze można na mnie głosować w SFINKsie! Co na to zmywarka? Mruczy: szumszumszumszum.