sobota, 20 lutego 2010

Panaceum.

Nie potrafię odpowiedzieć wprost na pytanie, dlaczego z literaturą pisaną przez polskich pisarzy mi nie po drodze. Być może u podwalin mojej do niej niechęci leży jakaś ogromna trauma, w której w roli głównej moja udręczona podświadomość niezmiennie obsadza upiorną polonistkę, być może działa tu jakiś mechanizm magiczny, jak to bywa u osób nie cierpiących szpinaku, choć akceptujących pozostałe dobrodziejstwo gastronomicznej flory. Doprawdy, nie wiem. Przyssałem się do literatury z USA, i nie puszczam tej mlekodajnej piersi od dawna. Przepraszam - nie puszczałem. Ostatnio bowiem przeczytałem "Pantomimę starego niedołęgi" Jakuba Małeckiego, i wraca mi apetyt na swojskie frykasy. Tak dobrego kawałka prozy nie spotkałem już dawno. Cudownie wyważone, filigranowe zdania i doskonałe wyczucie rytmu przekonały mnie o tym, że zapatrzony za Wielką Wodę tracę wiele z wspaniałej domowej kuchni.
Panie Jakubie, czy mógłbym prosić o dokładkę?

A z notatnika-czytelnika:
"Ostatni koń Pompei" Pavel Vilikovsky. Zza miedzy, zbyt rozliczeniowe. Warsztatowo bez zarzutu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz